31 grudnia 2014

Żartuje, ale po kolei!

Po pierwsze dziękuję wam bardzo za tak miły odzew odnośnie ostatniego wpisu, ludzie internetu, przerośliście moje najśmielsze oczekiwania! Każdy ten wpis rozumiał jak rozumiał i wcale się nie dziwię. Bo sama nie jestem pewna jakbym go zrozumiała gdyby nie był mój :D Tak czy inaczej tak dla końcowego explanation, nie martwcie się nie płaczę w poduszkę z powodu że nie jestem z tych popularnych :)

A teraz do rzeczy!
Miałam dziś pisać o czymś innym, miałam was prosić o pomoc, a tymczasem mam dla was ultra krótką notkę w której chciałabym przedstawić cud internetu w mojej opinii. Przynajmniej obecnej opinii.

Tadam. Darmowe szablony na bloga, śmiejcie się lub nie, ale ja naprawdę dowiedziałam się o nich wczoraj.. Z braku laku, albo po prostu ze zbyt dużej ilości wolnego zaszalałam z moim szablonem, czego efekt możecie zobaczyć. 

Wiem, że porę sobie wybrałam bardzo odpowiednią ale czułam naprawdę ogromną potrzebę żeby wrzucić dla was te kilka linków.

A więc łapcie i jeśli będziecie potrzebować pomocy to śmiało piszcie, co prawda jeszcze do nocy byłam lewa w tym temacie i nie umiałam zmienić szarego tła pod moimi komentarzami, ehem wciąż nie umiem, ale może pomogę. Jeśli chodzi o mój obecny szablon to rozmiar zdjęć trochę mi nie pasuję i ta wielkość tekstu, kto normalny przy takiej wielkości będzie chciał mnie czytać, dlatego apeluję, dla dobra waszego wzroku, przybliżcie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście! Ale ten szablon taki ładny, anyway spodziewajcie się szybkiej zmiany. No to działajcie! :)

Dwie pierwsze strony mogę śmiało polecić, bo można znaleźć tam cuda, sama zresztą z nich korzystałam.


A o kolejnych dwóch tylko słyszałam ale z nich nie korzystałam, może ktoś was znajdzie tam coś dla siebie :)


Wiecie, że żadnym specem od tego nie jestem, ale dziś akurat mam nadzieję, że może wam się to przydać.
Ciao, udanego Sylwestra, nie ważne gdzie!


Anka, szablonowy specjalista
04:15

Anka, szablonowy specjalista

28 grudnia 2014

Na początek mała autopromocja, przyznaje sama jej nie lubię. Ale.. A więc po żmudnej pracy (jasne, jasne) utworzyłam, nazwijmy to fanpage, z racji że nie znajduję innej nazwy, mojego bloga na facebook'u. Zapraszam do polubienia, bo wiem że niektórzy z was rzadko przglądają listę czytelniczą, a wiadomo facebook to facebook, czasem się tam zagląda :) Koniec autopromocji, przejdźmy to tematu tego posta, który swoją drogą jest z tych takich paplanin, więc jeśli macie chwilę :)

Wiecie co czasami trochę mi szkoda mojego bloga. I szkoda mi siebie. Bo zdaje sobie sprawę że chcąc czy nie chcąc popularną blogerką nie będę, ha. Nie chcę być kolejną z tych typowo Lifestylowych, żeby nie było, nic do nich nie mam ale jest ich już wystarczająco i całkiem dobrze im idzie. Mniej już tam nie trzeba. Poza tym chyba nie umiem pisać o czymś o czym pisać mi się nie chce, byleby tylko pisać i zadowalać innych. Więc jako tako na porażkę powinnam być nastawiona już z góry. Tyle że to nie takie proste. Bo każdy z nas lubi być doceniany i każdemu kto pisał chociaż raz prze głowę przeleciała myśl o blogu, blogu przez duże B. Tak tobie też.

Chyba nie za bardzo umiem radzić, jak zmienić życie. Czasem coś nabazgram ale to raczej nic sensownego tylko to co mi ślina na język przyniesie albo w tym przypadku ślina na palce uee. W sumie wiecie może i czasem podwieje trochę pod lifestyle ale to raczej w formie takiego pamiętniko-bazgrania :)

Historia z innej beczki. Była sobie, a właściwie wciąż jest. jedna z moich ulubionych blogerek, to ona wprowadziła mnie w świat podróży i marzeń, pokazała jak realizować swoje marzenia i jak żyć przez duże Ż. To ona zaraziła mnie pasją do podróży i to dzięki niej dowiedziałam się o programie Au Pair na który chcę wyjechać po maturze. Uwielbiam ją i uwielbiałam, wciąż niesamowicie mnie inspiruje. Jednak czasami byłam na nią po prostu wściekła, wiedziałam jak ogromną ma wiedzę a mimo to nie była skora do dzielenia się nią. Raz napisała nawet, że nigdy nie będzie jedną z tych wpływowych blogerek bo nie lubi radzić i pisać tych jakże wyczekiwanych postów typu 5 sposobów, 10 rzeczy itp. Lubimy je, bo wydaje nam się że ktoś nam chce przekazać receptę na sukces. A my oczywiście głupio w to wierzymy i czytamy z zapartym tchem. A na koniec okazuje się że tak naprawdę nikt nic nowego nie napisał i że dobrze o tym wszystkim wiemy. 

Był taki czas kiedy czytałam dzień w dzień posty o tanim podróżowaniu, naczytałam sie ich masę, żaden z nich nie wniósł nic nowego i z każdego z nich wynikało dokładnie to samo, tyle że napisane innymi słowami. Nie twierdze, że ja nigdy czegoś takiego nie napisze. Nigdy nie mówię nie, może kiedyś mi się to spodoba i stwierdzę że mam wam do przekazania coś wartościowego, coś co może się wam przydać. Albo stanę się bufonem i uznam że jestem ekspertem w każdej dziedzinie. Skreślcie niepotrzebne. Ale teraz mnie to nie kręci, albo się nie znam.

Dziś miałam taki moment kiedy już prawie zabierałam się żeby napisać genialny post, który wydaje się taki inspirujący i wniesie do waszego życia takie przysłowiowe wielkie g :) Ale stwierdziłam hey Anka. Po co? Nie chce Ci się tego pisać to nie pisz, ten blog powstał dla ciebie, trochę też dla innych a trochę pod wpływem chwili dlatego nie pisz tego co pisać nie chcesz.

Nie jestem ignorantką dlatego nie powiem że nie zazdraszczam. Oj zazdraszczam czasami, taka głupia ludzka cecha. Patrzę na inne blogi które powstały wtedy co ten i mają więcej czytelników,w takich właśnie momentach zaczynam pisać tą notkę. Pamiętacie ten moment kiedy czytaliście czyjegoś bloga i stwierdziliście, kurde przecież ja te mogę. Bah i tak powstał wasz kawałek internetowego świata. Pewnie nie jest tak kolorowo jak się wydawało, bo popularny blog to kupa i jeszcze raz kupa, dla lepszego zaakcentowania, pracy. Halo odbiegam od tematu. Wracając. Jasne chciałabym być czytana, każdy kto pisze w pewnym momencie tego potrzebuje. Ale nie widzę sensu by pisać tylko pod ludzi, pod wyszukiwarki jak to mówią. Poczytalnym blogerem i tak nie będę :)

Piszę w pierwszej osobie liczby mnogiej więc chyba się trochę wymądrzam i plotę trzy po trzy i cztery po dziesiąte, ale proszę mi wybaczyć. Jestem młoda i głupia i czasami sama nie wiem o czym piszę i po co. Chyba tylko po to żeby później śmiać się sama z siebie, tak będę się śmiać kiedy już będę myśleć że jestem jednym z tych ekspertów. Oj nie wciąż nim nie będę. 

Ciao chicos. :)
Żal mi mojego bloga.
10:38

Żal mi mojego bloga.

21 grudnia 2014

Śmierdzący ze mnie leniuch. Wiem :)
Nadszedł ten dzień kiedy Anka kończy relację z Kanady, ku jej wielkiemu smutkowi. Tak to dziś ostatnia relacja z Vancouver, ostatnia relacja z Kanady, mam nadzieję że nie ostatnia w całym moim życiu, ostatnia szansa by przekonać was że warto odwiedzić to miasto! A przede wszystkim warto odwiedzić Kanadę, która wciąż jest spychana na drugi plan, nie mówię że jestem zdziwiona, powiem wam że dopóki jej nie odwiedziłam myślałam o niej jak o jakiś 3 świecie Ameryki Północnej, mówią że trzeba uczyć się na swoich błędach, w tym wypadku nie słuchajcie i zapamiętajcie że Kanada to cudowny kraj który w żaden sposób nie zasługuję na zapomnienie. Dobra dobra, zaczynajmy. Vancouver po raz ostatni.
Ależ to grobowo brzmi, uhh.

Dzień jak co dzień. Kolorowe stworki w środku miasta. 

Teraz z perspektywy czasu, naprawdę ciężko mi uwierzyć że tam byłam, taka trochę bajka. Uwielbiam to miasto.. Gdy zobaczyłam domki na wodzie, to stwierdziłam że już nic nie może mnie zaskoczyć. Mieszkaniec jednego z takich domów zapytany o to jak się żyje na wodzie, odpowiedział że czasami buja :)


Nie wiem czy wiecie ale w Vancouver jest całkiem wysoka platforma widokowa chyba całkiem wysoka, tak przynajmniej mówią, nie mam lęku wysokości więc chyba jakoś szczególnie tego nie odczulam, poza tym wiecie jaka to radocha podziwiać coś pomiędzy jednym Japończykiem robiącym sobie selfie a Amerykaninem który tarasuje całe przejście :) Jest też i most, to już trochę inna historia zwłaszcza gdy ktoś zacznie nim bujać.

Nie chce was skłamać gdzie to niżej było, bo nie pamiętam, więc powiem po prostu że to było coś związanego z łososiami, don't ask :)

Jeden z tych cudownych wieczorów spędzony na plaży nad oceanem.

To by było na tyle. Przede mną 2 tygodnie leniuchowania więc postaram się coś jeszcze naskrobać. Nie mogłam się doczekać tego wolnego, a teraz odrobinę przeraża mnie ta perspektywa że spędzę 2 tygodnie na nic nie robieni. Dlatego 3godzinki dla słoninki, czy coś. A potem zabieram się do robienia, czegokolwiek. Dobrym rozwiązaniem byłby przygotowywanie się do matury, albo po prostu zacznę uczyć się kolejnego języka. Ciao Chicos!


Vancouver. Last time.
08:40

Vancouver. Last time.

7 grudnia 2014

Lubie otaczać się motywującymi cytatami, sentencjami które co może wydawać się zabawne naprawdę potrafią postawić mnie na nogi w chwilach zwątpienia. W tej kwestii jestem wybredną osobą i aby dany cytat mógł na dłużej zagościć na mojej ścianie, tapecie czy notatniku musi do mnie całkowicie przemówić i musi 100% zgadzać się z moją życiową filozofią. Swoją prywatną galerię składam już od kilku lat, przed moimi oczami przewinęły się tysiące różnych sentencji, ale jak pewnie sami zauważacie większość z nich jest totalnie płytka. Dlatego stety niestety moja lista nie jest jakoś szalenie długa, znajdziecie tu tylko to co odzwierciedla mnie. Jeśli jesteście ciekawi to zapraszam :)

Zacznijmy od najbanalniejszego cytatu, nie cytatu jaki kiedykolwiek widziałam, no może poza "Forever Young" ale to inna bajka, anyway jest to jeden z tych który najskuteczniej potrafi postawić mnie na nogi, nie działa tylko w skrajnych przypadkach :)












Więc pamiętajcie, mierzcie wysoko, proście o dużo i nie udawajcie skromności, jeśli czegoś chcecie dążcie do tego, nie idźcie na skróty i nie dajcie sobie wmówić że czegoś nie możecie. Peace.
Wszystkie z nich zrobiłam sama, na stronie  recitethis która serdecznie polecam, możecie tam stworzyć swoje własne cytaty mając do wyboru kilkanaście bardzo ciekawych grafik :)

A może wy macie coś ciekawego do polecenia?


Inspirational Quotes.
05:21

Inspirational Quotes.

23 listopada 2014

Od jakiegoś czasu poluję na dobre filmy, po prostu dobre bo powiem wam że nie jest wcale tak łatwo jak się wydaje. Poluje tez na te skłaniające do przemyśleć, do docenienia tego co mamy i pokazania że jeśli się czegoś chce to trzeba pracować i to dostać. Musiałam poświęcić trochę godzin żeby w końcu dokopać się do czegoś wartościowego. Lubie filmy które opowiadają o czymś innym, albo o czymś bardzo dobrze nam znanym ale w całkowicie inny sposób. 
Dlatego dziś chciałabym wam przedstawić kilka naprawdę świetnych filmów które skłaniają do przemyśleń czasami także do zmiany naszego życia na lepsze i bardziej wartościowe. I które totalnie mnie zauroczyły.

1. Czas na miłość

Pewnego wieczoru z blaku laku usiadłam przed komputerem po setnym przeglądnięciu listy "filmy do zobaczenia" padło na ten. Tytuł dość płytki, opis nie porywający. Ale cóż zaryzykowałam i opłaciło się.
Historia na pozór banalna, ale od początku ma w sobie coś takiego że zachęca do oglądania, jest też kilka wartościowych słów które do dzisiaj mam w pamięci.  Może jestem trochę sentymentalna i głupia bo wierzę w takie proste piękno świata, ale kto mi zabroni :)  Więc nie dajcie się zmylić tytułem czy opisem tylko po prostu go zobaczcie.

2. W pogoni za szczęściem

Pewnie większość z was już ten film widziała, ale ja odważyłam się go obejrzeć dopiero kilka tygodni temu. Mam taką dziwną cechę, boję się oglądać filmy które są bardzo polecane i wychwalane. Nie raz oglądałam film który miał być świetny, nastawiałam się na coś wybitnego. A tu kicha. Ale na szczęście nie z tym filmem. Nie będę wam tu bazgrolić opisu, który możecie znaleźć chociażby na filmweb, bo nie o to tu chodzi. Po prostu chce wam powiedzieć że jeśli jeszcze go nie widzieliście to serdecznie polecam na pewno skłoni do refleksji i uwaga nie wyłączajcie go po pól godzinie bo przyznaje akcja nie rozwija się w szalonym tempie ale warto poczekać ;)

 3. Zostań jeśli kochasz

Pisane na świeżo, z setkami myśli buszującymi w mojej głowie. Nauczycielka powiedziałaby że to jest niczym powieść parabola. Cały obraz, cała fabuła jest dla nas tylko pretekstem do przemyśleń, do refleksji. A po tym filmie zapewniam was nie braknie wam ich. 
Wiecie co. Cholera nasze życie jest takie ulotne. A my często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Mamy tak wiele, a tak bardzo tego nie doceniamy. Wielokrotnie, setki, tysiące razy. Całe nasz życie.
Dopiero gdy przychodzi moment kiedy coś tracimy, wtedy budzimy się ze snu. Zdajemy sobie sprawę jak wiele to było. A to jest za późno. Może ten film was obudzi, chociaż na chwilę.

4. Siedem dusz


O tym filmie w sumie powiem wam nic. Nie wiedziałabym od czego zacząć, odbierany jest na bardzo wiele sposobów. Jedni go uwielbiają inni nienawidzą. Ja płakałam. Dla mnie świetny.

5. Slumdog

Zacznę może od tego że uwielbiam Indie, uwielbiam o Indiach czytać, oglądać i mówić. Ale nie cierpię filmów bollywood, oglądnęłam jeden i nigdy więcej nie odważyłam się zobaczyć więcej, po prostu sie na nich męczę. Więc gdy dowiedziałam się o Slumdog'u to po prostu musiałam go zobaczyć. Film o Indiach, nie wyprodukowany w Indiach ale według norm Zachodnich, perfekcyjnie.
Są tez jednak minusy, jak choćby cały główny wątek, tak Amerykański, tak przewidywalny. Na szczęście nie wszystko w tym filmie kręci się wokół miłości, są tu tez pokazane realia Indii.
Koniec końców nie dziwie się producentom, że stworzyli kolorową historię osadzoną w brutalnym świecie. Inaczej niektórzy nie potrafiliby przełknąć tak dużej dawki goryczy.
Podsumowując można się z tego filmu wiele dowiedzieć, ale także nauczyć a już na pewno docenić to co mamy.


Wiecie doskonale wiem jak to z takimi filmami jest, zatrzymujemy się, czujemy się niczym oświeceni, stwierdzamy kurde że też wcześniej tego nie widziałem/am. I wiecie co, na tym sie kończy. Wiem bo przechodziłam przez to wielokrotnie. Nie sztuką jest się tylko zatrzymać, sztuką jest zmienić coś swoim życiu. To nie musi być nic trudnego, zacznijmy od łatwych rzeczy, wstań i uśmiechnij się do słońca.

Jak wam się podoba lista, widzieliście już te filmy? A może macie coś godnego polecenia?


5 Filmów - Zatrzymaj się na moment.
06:55

5 Filmów - Zatrzymaj się na moment.

16 listopada 2014


Dzisiaj z blaku laku będzie Vancouver. Zostało mi jeszcze trochę zdjęć z tego cudownego miasta, więc się z wami nimi podzielę, będzie woda, dużo wody bo będzie to początek wyjazdu do Vancouver podczas którego 24h na dobę, no prawie, spędzałam nad oceanem kąpiąc się w blasku słońca.
Podróżowanie nie idzie w parze z ostatnim rokiem w liceum, więc jak na razie moja lista marzeń podróżniczych stoi w miejscu. Coś się tam planuje na ferie ale co z tego wyjdzie nigdy nie wiadomo. Pochwalę się wam jeszcze że zdałam prawko więc przynajmniej jedną rzecz mam z głowy. Nie przedłużając mojego monologu zapraszam was do skromnej galerii oceanu.


Czekał, dzielnie w białej koszulki w upale, z kwiatkiem w ręce i się doczekał :)



W sumie tak rozkładam i rozkładam to Vancouver na części pierwsze, ale szkoda mi kończyć tej historii, dlatego w najbliższej przyszłości będzie pewnie jeszcze jeden, ostatni post z tamtych zakątków świata.
Jak na razie blog stoi w miejscu i jeszcze przez jakiś czas tak będzie, mam pewne plany które mam nadzieję uda mi się wcielić w życie, trzymajcie kciuki i cieszcie się ostatnimi godzinami weekendu!

Ciao :)




Bathing in the Sun. Vancouver.
10:18

Bathing in the Sun. Vancouver.

7 listopada 2014

Dzisiaj trochę z innej beczki. Oglądnęłam wczoraj nowy filmik jednej z moich ulubionych dziewczyn na youtube. Zawsze gdy oglądałam jej filmiki w których nie pokazywała rzeczy typowych dla beautyguru tylko po prostu mówiła, zawsze czułam pewne "duchowe" połączenie. W sumie nigdy nie wiedziałam co mnie do niej tak przyciąga. Aż do teraz.
Jej najnowszy film teoretycznie porusza tematykę związków i w sumie może się to wydać niezbyt ciekawe, gdyby nie to że to jedna z takich właśnie pogadanek nawet bym się nie zabierała do oglądania. Ale temat okazał się całkowicie głębszy.
Ostatni tak się jakoś składa że dowiaduję się o sobie coraz więcej nowych rzeczy o których do tej pory nie miałam pojęcia, o sobie, o świecie i o innych ludziach. W sumie zobaczcie sami, oceńcie a potem czytajcie dalej.

Podrzucam linka bo video się nie chce wkleić. -> Relationship by Allie Marie Evans

Jak już wiecie jestem trochę inna, trochę dziwak. W sumie zawsze się za taką postrzegałam i to nie tylko z jakiś głupich powodów jak z styl czy upodobania. Zawsze chodziło tutaj o tytułową duszę. Zawsze czułam się starsza niż jestem, kiedyś nawet zrobiłam sobie test "sprawdź swój prawdziwy wiek" mając lat 16 czy 17 wyszło mi że w sumie to jestem konkretnie ponad 20. Testy testami ale tak właśnie zawsze się czułam, starsza. Jestem najstarsza z rodzeństwa więc trochę wyszłam poza ramy bo zazwyczaj te najmłodsze są zawsze szybsze, zawsze bardziej dorosłe niż rówieśnicy.
Ale przechodząc do sedna sprawy. Czuję że moja dusza jest dużo starsza niż moje ciało, tematy które ciekawią moich rówieśników często gówno mnie obchodzą, nasze myśli, nasz sposób myślenia, nie siedzę w niczyjej głowie ale to widać słychać i czuć. Czy jakoś tak to leciało.
Czasami mnie to wkurza, zwłaszcza gdy dorasta się wśród 18 latków będąc 25 latką.

A jak się ma wasza dusza?


Ps. Zaczęłam ostatnio zabawę z Jogą, może macie do polecenia jakieś fajne kanały na YT?
Soul.
12:13

Soul.

26 października 2014

Nic sensownego tu dziś nie przeczytacie. Więc jeśli macie za dużo czasu to zapraszam, jeśli nie do zobaczenia kiedy indziej :)

Klasa maturalna. Zwykła lekcja angielskiego. Przypomnienie czasów przyszłych. Typowe.
Pytanie plany na najbliższa przyszłość. Schudnąć na studniówkę, zdać super maturę, dostać się na wymarzone studia w Krk. Najlepiej na UJ.
Pytanie o plany na przyszłość powiedzmy 10 lat. Mieć pracę, kochającego męża, dzieci. Cudowny dom i cudowne normalne życie. Nie oceniam, każdy ma prawo do własnego życia do własnego szczęścia.

Do studniówki 2/3 miesiące, one wiedzą że pójdą w różowej sukience i czarnych szpilkach, tym facetem i spiętych włosach. Ja nie wiem czy na nią pójdę a co dopiero kiedy jest, albo gdzie i czy we włosy wepnę zieloną czy czarną wsuwkę.
Nie ukrywam że nie jestem typem partygirl, a gdy wyobrażę sobie że za taką kasę mogłabym przejechać kilka krajów europy to po prostu chyba nie mogę. Inne priorytety.

Wiecie co już kiedyś to mówiłam. Czasem nie łatwo jest mi być sobą. Iść pod prąd. Nie robić tego czego wymaga od nas społeczeństwo. Jestem pewna, że teraz wygląda to trochę lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu, ale to wciąż nie Ameryka zwłaszcza gdy mieszka się na prawie-zadupiu :)
Czasami wolałabym po prostu iść na studniówkę w pięknej sukience i ładnych butach, iść na studia i założyć rodzinę, potem być super businesswoman i żyć sobie spokojnie.
Ale to tylko czasem, bo na ogół wolę być sobą. Lubię to i każdego dnia przekonuje się jak różni jesteśmy i to jest niesamowite. Czasami wręcz czuje się jakbym obudziła się ze snu w którym wszyscy byli tacy sami i budziła się w świecie w którym każdy jest inny. Kurde to jest zajebiste.

Ktoś kiedyś powiedział, że ciężko jest dorastać pozostając sobą. I nie mogę się z tym nie zgodzić. Ale to całkiem fajne uczucie.
Polecam Anka :)

So I wanna be yourself. And you?


I wanna be myself.
12:23

I wanna be myself.

18 października 2014




Wiecie co miałam zacząć od wody, oceanu, wody i słońca. Ale chrzanić chronologię. Dziś pokażę wam  downtown. Zakochacie się. Albo i nie. Ja się zakochałam. Enjoy.

Żartowałam zanim zaczniecie podziwiać cudowne zdjęcia jeszcze cudowniejszego miasto trochę wam poględzę, żartowałam, po prostu powiem wam dlaczego się zakochałam.
W Polsce z pewnością można znaleźć wiele pięknych miejsc i sama wiele takich widziałam ale takie miasta niestety nie są u nas codziennością.  Na pierwszy ogień weźmy Warszawę  może i większa może i bardziej zaludniona ale takiego cudownego downtown w niej nie ma. Takiej mieszanki kulturowej i tak wielu możliwości na spędzenie wolnego czasu. Wspinaczka, kąpiel, plaża czy po prostu kawa i ciastko ze znajomymi. W kwietniu jedni siedzą z kocykiem na plaży a inni jeżdżą na nartach.  Bo drodzy państwo Vanouver to jak cały świat w jednym miejscu. Tu po prostu nie da się nudzić.
Uwaga. Dzisiaj będzie dużo przekrzywionych horyzontów. Nie przedłużając zapraszam na spacer po Vancouver.

Na ulicach można było spotkać masę artystów, od magików poprzez muzyków aż do cyrkowców próbujących zdjąć wielką obręcz ze swojego tyłka. Just don't ask. I oczywiście zdjęcia z samochodu. Wróciłam :)



Ogromne statki turystyczne których wielkość możecie sobie wyobrazić patrząc na oddalone budynki.
Później była wieża widokowa i Vancouver w całej jego okazałości. Tu trochę poniosła mnie fantazja przy obróbce :)


Nawet nie będę liczyć ile zdjęć zrobiłam tego dnia. Nie warto.

Wiecie za co jeszcze kocham Kanadę, za ludzi. Stałam sobie z nosem wlepionym w szybę i stwierdziłam czemu by nie spróbować zrobić sobie selfie aparatem cyfrowym. Nie jestem wielbicielką selfie, ale czego nie robi się w Kanadzie. Już zabierałam się do tego by uwiecznić tą chwilę, gdy jakaś kobieta spytała czy nie potrzebuję pomocy bo ona bardzo chętnie zrobi mi zdjęcie. Podziękowałam i pomyślałam sobie czyżby w Kanadzie nie robili selfie? Później dowiedziałam się że owszem robią. Ale Iphonem.. well.

Anyway widoki były nieziemskie i co mnie zdziwiło chyba bardziej spodobał mi się widok gór, wody i statków niż samo w sobie centrum.
Później była wycieczka po sklepach z pamiątkami a tych w Vancouver zdecydowanie nie brakuje. I spacer po deptaku wzdłuż wybrzeża.

Następnie nogi poniosły nas pod znicz z Zimowej Olimpiady w Vancouver który wciąż dumnie stoi w centrum.

Zjedzony w pośpiechu obiad i właściwie cały dzień zleciał na wałęsaniu się po ulicach, jedzeniu lodów i przyglądaniu się ludziom i zastanawianiu się jaką oni mają rolę w świecie.
Zdjęcie z auta czyli wracamy do mieszkania, jeszcze tylko skok w bok na dwa punkty widokowe. Jeden piękniejszy od drugiego, ale chyba znów zwyciężyła natura. Anka what?

Gdybym się pokusiła o zrobienia zdjęcia z prostym horyzontem efekt byłby z pewnością lepszy, no ale cóż miałam dziwną potrzebę przekrzywiania aparatu. Teraz wiem żeby już tak nie robić :)

Drugi punkt to cudowny zachód słońca i most który przejeżdżałam kilkukrotnie podczas mojego pobytu w Vancouver i zawsze myślałam sobie jak fajnie byłoby zrobić mu zdjęcie w całej okazałości. Widzicie zapraszam do Vancouver miasta w którym spełniają się marzenia :)

A na koniec zdjęcie pewnie z auta, ale zachód słońca był więc i zdjęcie musi być. To na tyle na dziś. Korzystajcie z weekendu i ostatnich promieni słońca jeśli u was są, bo u mnie plucha.

I jak love it or hate it ? :)
Vancouver. World in one place.
21:00

Vancouver. World in one place.