22 grudnia 2016

Coś mnie ostatnio w dużych miastach przytłacza i rozczarowuje. Nie nadaję się tam jako turysta, nadaje się tam jako mieszkaniec który potrafi docenić korzyści które z niego płyną. Ale jako turysta nie potrafię się odnaleźć, nie potrafię zobaczyć tego piękna które zdaje się widzą inni. Widzę tylko masę ludzi, masę turystów, dusze się i szukam natury.. Tak też było i z Rzymem. Miasto miłości, miasto historii, miasto które śniło mi się po nocach. Rarytas dla wielu a ja nie potrafię go docenić, nie przemawiały do mnie ogromne budynki które zostały wybudowane tysiące lat temu, historia którą było widać na każdym kroku. Pewnie wyda się wam to śmieszne ale największą przyjemność sprawiło mi leżenie w parku nad jeziorem i napawanie się chwilą spokoju. Ameryka mnie zmieniła i wydawać by się mogło że w trochę dziwny sposób, bo ten kraj, pełen wielkich metropolii pokazał mi piękno natury i nauczył mnie jak ją pokochać. I teraz zamiast podziwiać drapacze chmur czy stare budowle ja marzę o górach o wybrzeżach i kanionach. Ale jako, że zbaczam trochę z toru wróćmy do Rzymu który mimo wszystko zauroczył mnie wąskimi uliczkami, kolorowymi kamienicami i przepysznymi Włoskimi przystawkami. 

Spędziliśmy tam trzy bardzo intensywne dni i chociaż wiem, że wiele ludzi wraca tam ponownie oczarowani magią tego miasta, to dla mnie trzy dni to zdecydowanie wystarczająco. Pierwszy dzień spędziliśmy na lotnisku w Sardynii a po przylocie zostało nam w Rzymie tylko kilka godzin do zachodu słońca, dlatego postanowiliśmy rozeznać się w okolicy i nie planować niczego konkretnego. Nie zapominajmy oczywiście o jedzeniu na to we Włoszech trzeba przeznaczyć kilka godzin. Tym razem byłam kiepska z fotografią jedzenia ale powiem wam w dwóch słowach co królowało na stole. Pizza i makaron :)




Drugiego dnia postawiliśmy sobie za cel zobaczyć wszystko, a przynajmniej prawie wszystko co w Rzymie zobaczyć wypada. Od najsławniejszego Koloseum poprzez urocze punkty widokowe które sprawiły mi chyba największą frajdę tamtego dnia, bo mimo że w mieście turystycznie przebywać nie lubię to uwielbiam widzieć je z góry.








Trzeciego dnia postanowiliśmy się zrelaksować, wtopić w tłum i napawać ostatnim dniem Wakacji. Błądziliśmy wąskimi uliczkami, jedliśmy Włoskie smakołyki i zrobiliśmy sobie krótką drzemkę w parku.







No i jak to z tym Rzymem jest.. Mimo, że przytłaczający ma w sobie to coś co przyciąga ludzi i mogę zrozumieć dlaczego niektórzy tam wracają. Pewnie ja nie będę tą osobą, ale na pewno nie żałuje, że się tam znalazłam. 

Do następnego, 
Ciao!
Three days in Rome.
10:10

Three days in Rome.

17 października 2016


Włochy piękne Włochy, a konkretnie piękna Sardynia.. Zauroczyła mnie od dnia pierwszego i tak już pozostało do samego końca. Niesamowita architektura, jedzenie, przepiękna natura i mój ulubiony klimat to wszystko sprawiło, że wpadłam po uszy i pewnie już nie na Sardynię ale do Włoch niedługo na pewno wrócę. 

Przygoda zaczęła się od pobudki o 3 30, przespania 3 godzin w pociągu do Kopenhagi, dwóch samolotów najpierw do Eindhoven a później do przepięknego Alghero. I wylądowaliśmy.. Wyobraźcie sobie to szczęście kiedy wsiadamy do Samolotu w zimnej i wietrznej Skandynawii a wysiadamy w gorącej i słonecznej Italii! Tak jak mówiłam w Sardynii zakochałam się od pierwszego wejrzenia, począwszy od architektury po jedzenie i ludzi wszystko wyglądało tak jak sobie to wyobrażałam. Wąskie uliczki, stare kamienice, opaleni nigdzie nie spieszący się Włosi. Chociaż Sardynia zachwyca to w ciągu tygodniowego pobytu udało nam się zobaczyć naprawdę wiele i raczej nie planujemy wrócić tam w najbliższym czasie.

Zatrzymaliśmy się w przepięknym starym domu z którego dachu mogliśmy podziwiać morze. Każdy dzień zaczynaliśmy od śniadania w ogrodzie, pomiędzy drzewami cytrusowymi pijąc prawdziwe włoskie espresso.. 





Każdego wieczoru zamykaliśmy jakże Włoskie okiennice, by każdego ranka otworzyć je i poczuć ciepłe powietrze Włoskiej wyspy. 




Przez pierwsze dni chodziliśmy wąskimi uliczkami starego miasta, oglądaliśmy zachody słońca, jedliśmy dużo pizzy i makaronu. Piliśmy czerwone wino i czuliśmy się prawie jak Włosi gestykulując podczas jazdy autem która graniczy tam z cudem. 




Pewnego dnia poniosło nas naprawdę daleko od miasta, chodziliśmy po pagórkach i napawaliśmy się naturą w promieniach zachodzącego słońca..







Kilka razy wybraliśmy się też na małe roadtripy. Pojechaliśmy do miasteczka o nazwie Bosa które miało być najbardziej kolorowym w naszej okolicy. Pogoda nam jednak nie sprzyjała, mała ilość słońca i sporadyczne opady odbierały mu trochę magii. Nie można mu jednak odmówić uroczych kamienic, przepięknych widoków i wzgórz porośniętych kaktusami.








Gdy poznaliśmy nasze Alghero na pamięć stwierdziliśmy, że to czas na plażowy dzień, zwłaszcza że czuliśmy się jak albinosi pomiędzy mocno opalonymi Włochami. Ale, że nie jesteśmy typem leżącym plackiem po godzinie wygrzewania się w słońcu postanowiliśmy iść wybrzeżem i zobaczyć gdzie nas to zaprowadzi. A zaprowadziło do innego miasteczka oddalonego o kilka kilometrów. Po drodze zatrzymywaliśmy się by popływać, zjeść słodkie owoce prosto z targu i odpocząć na lazurowych plażach.






Czasami czuliśmy się winni, jedząc pizze na śniadanie, obiad i kolację więc wyszukaliśmy sobie aktywne zajęcie. Pewnego dnia zorganizowaliśmy 40 kilometrową wycieczkę rowerową do pobliskich jaskiń. Po drodze zatrzymaliśmy się kilkanaście razy podziwiać widoki i robić zdjęcia, zdecydowanie było czemu!











Ostatni dzień spędziliśmy na totalnych leniuchowaniu. Wypożyczyliśmy łódkę razem ze znajomymi i spędziliśmy cały dzień opalając się, jedząc ponownie przepyszne owoce i nurkując w poszukiwaniu skarbu. Naszym największym osiągnięciem było wypatrzenie półmetrowej muszli. 









Oglądając zdjęcia zatęskniło mi się za ciepłym powietrzem, piękna naturą i błękitną wodą.. Następnym razem wybieramy się do Rzymu! 

Do niedługo, Ciao 

Włoski raj - Sardynia
15:23

Włoski raj - Sardynia