11 stycznia 2016


W oczekiwaniu na wypranie prania, zacznę pisać kolejną notkę. Bo cholibka Nowy rok mamy, nowa ja i te sprawy no wiecie. Tak sobie ostatnio w sumie myślałam o moich zeszlorocznych postanowieniach. Hahhaha. Włoski porzuciłam po tygodniu, słodycze zaczęłam jeść w USA jak szalona, Yogę porzuciłam zaraz po tym jak przekroczyłam próg samolotu który miał mnie zabrać na drugi koniec świata. Jedyne co mi się udało to Au Pair. But its good enough, jak to mówią. 

Jakoś nigdy z Yosemite po drodze mi nie było, a bo to inne miejsca trzeba zobaczyć, a to się pracuje, a to inni pracują, a to auta nie ma. Ale udało się! Weekend przed moimi wakacjami, mroźny listopad. Pakujemy manatki w piątek wieczorem, namiot jest, koc, śpiwór, narciarska kurtka, podgrzewane majtki i jedziemy! Nie wiem ile razy już mówiłam jakie to ja mam szczęście do ludzi. Ale tym razem, wierzcie lub nie była to najlepsza ekipa w całym moim au pairkowym żywocie. Rozumieliśmy się dosłownie bez słów. Kiedy dojechaliśmy na miejsce o 2 w nocy, oczywiste było że rozpalamy ognisko i siedzimy przy nim chociaż przez chwilę. Poranek, kto by się tam spieszył 11 rano pobudka leniwe śniadanie. Bekon i jajka, czego chcieć więcej od życia. Kilka małych hików, wieczorne łapanie zachodu słońca zakończone niepowodzeniem i happy campers.

Ale zaczynając od początku, zatrzymaliśmy się przy nieznanym mi punkcie widokowym. I nawet jeśli hiku tam nie było, to my sobie go potrafiliśmy stworzyć haha







Jestem naprawdę dumna z tego zdjęcia,  jedno z nielicznych gdzie potrafiłam uśmiechnąć się jak człowiek.


Przez tunel, przez barierkę do nieziemskiego widoku.








Pierwszego dnia szykowaliśmy się na większe hikowanie, ale trochę się plany pomieszały, bo wylądowaliśmy nie przy tych wodospadach co chcieliśmy..




Happy campers jak już wspominałam


Niedziela zaczęła się pod hasłem duży hike! Więc ruszyliśmy, setki schodów umęczone kolana. Podołaliśmy.
Alee.. zaczęło się od śniadania. Poranki takie jak ten są naprawdę pricless.







I dotarliśmy na szczyt gdzie czekała zasłużona nagroda haha nieziemskie widoki i krakersy.








Wracam tam wracam już niedługo! To jest miłość bezwarunkowa.



Ciaoo!
Yosemite
12:22

Yosemite

3 stycznia 2016


Cóż mogę powiedzieć trochę się rozleniwiłam. A to, że właśnie pisze posta jest tylko i wyłącznie zasługą tego, że pracowałam w sylwestra. I dziś w nowy rok kiedy wszyscy moi znajomi leczą kaca w łóżku ja mam dzień wolny i jestem niemiłosiernie trzeźwa. Niezaprzeczalnym faktem jest, że trochę czasu minęło.. W sumie sama nie wiem czym to jest spowodowane, ostatnio miewam trochę szalony czas, najpierw wakacje, potem chwila przerwy gdzie pracowałam jak szalona, grudzień cały pod hasłem rodzinne wakacje w Tahoe i LA. I tak jakoś doszliśmy do roku 2016. Ale nie ma co gdybać. Leń jestem leń.

Kolejna rocznica 7 miesięcy w USA z tej okazji chyba czas napisać jakiś post. Podsumowania nie będzie chociaż wiem, że zazwyczaj takie się najchętniej czyta.  Ale cóż wam mogę powiedzieć nic więcej niż przy ostatnim podsumowaniu. Wciąż cholernie szczęśliwa, wciąż kochająca życie tutaj wciąż pytająca za co trafiła na taką rodzinę i wciąż przerażona powrotem do szarej Polskiej rzeczywistości. O takie podsumowanie podsumowania!  Podsumowania całego roku też nie będzie. Bo jedyne co mogę o nim powiedzieć, to że był to najlepszy w całym moim życiu, a Au Pair najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. 
Ostatnio pisałam, że czeka mnie intensywny czas! No cóż jak widzicie przetrwała, przetrwałam Yosemite, przetrwałam wakacje.( przetrwałam nawet rodzinne wakacje!)  Miałam masę zabawy i chociaż w poniedziałek faktycznie chciałam sobie walnąć w łeb bo ciężko było wrócić ale na pewno było warto! Czas planować kolejne wakacje. Chociaż wykorzystałam już 8 dni to wciąż pozostało mi 10 czasami się te overnight przydają :) Ale dziś nie o wakacjach nie o Yosemite a o Death Valley i rozsławionej Highway 1. Proszę przygotować popcorn :)

A więc jakiś czas temu wybrałam się z Polsko Turecko Niemiecką ekipą do najbardziej suchego i najcieplejszego miejsca w USA. Na pewno cud natury, na pewno coś jedynego w swoim rodzaju ale fanem tego miejsca na pewno nie zostanę, trochę za sucho i hmm pomarańczowo jak dla mnie. Ale co mi tam oceniać zobaczcie na zdjęcia. Żeby było śmieszniej wróciłam do Death Valley podczas moich wakacji haha.


















Ta cieniutka niteczka na dole to droga. Tak się powspinaliśmy hahha.



Odhaczone jedziemy dalej! Highway 1. Plusem pracujących weekendów jest to, że później mam wolne wtorki a wolne wtorki oznaczają wycieczki z L z którą zawsze jest masa zabawy. W sumie nie wiem czy pracujące weekendy za wolne wtorki to opłacający się interes. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Anyway, jeśli jesteście w Californii i jeszcze nie mieliście okazji przejechać tą sławną autostradą do patrzcie co tracicie!!

Zaczęłyśmy od małego spaceru po wybrzeżu który skończył się 2 godzinnym hikiem. Ciężko było przestać robić zdjęcia bo to co natura tam stworzyła naprawdę zachwyca na każdym kroku, dosłownie każdym.







Kolejnym punktem był znany Bixbe Bridge.





Widzicie tą plaże na dole. Wbrew pozorom jest całkiem wysoko. Ale nam zachciało się hiku na dół po pół godziny wciąż byliśmy w połowie i niestety musieliśmy zawrócić bo zaczynało być niemiłosiernie stromo.
Oczywiście żadnych szlaków ani pozwoleń na wspinaczkę tam nie było..


Pfeiffer Beach czyli miejsce gdzie wiało niemiłosiernie, ale kto by się przejmował trzeba się rozebrać do zdjęcia!






Lunch z widokiem na ocean? Dlaczego nie. Tylko cholibka dlaczego nikt mi nie powiedział, że frytki kosztują tam 18$$



Nie bez powodu miejsce które widzicie poniżej jest nazwane McWay Falls. Wierzcie lub nie ale tam naprawdę jest wodospad przyjrzyjcie się!








A oto moja dzielna L.


Już dawno przestałam bawić się w filtrowanie zdjęć, stałam się na to zbyt leniwa więc tak wszystkie zdjęcia z Big Sur jak i ze wszystkich innych miejsc zawartych w tej notce są najprawdziwie prawdziwe. Wiem Big Sur powala.. Okay komu w drogę temu frytki.


Mam zbyt dużo zdjęć i zbyt dużo do opowiedzenia. Więc obiecuję, że postaram się pisać częściej. Już w następnym odcinku Yosemite. A później nadchodzą wakacje, moje własne i te rodzinne!

A teraz biorę auto i jadę kupić skarpetki, które zawsze jakoś magicznie znikają. Na szczęście moi hości są za bardzo skacowani, żeby jechać gdziekolwiek z dzieciakami, więc auto moje i tylko moje! Może wyciągnę kogoś do kina. Trzeba korzystać z wolnego. Bo tak ten weekend mam również pracujący hahha. Od miesiąca nie miałam wolnego weekednu ale to tak dosłownie. Najpierw overnight potem Tahoe, LA i teraz znowu, do Napa się im zachciało. Ale niech piją niech im wyjdzie na zdrowie. Nie ma sensu narzekać haha. Bo już niedługo ekscytujący czas! Szykują się duże podóże. I bolesne pożegnania...

7 Months! Death Vally & Higway One.
11:30

7 Months! Death Vally & Higway One.