24 lipca 2016



Nikt nie lubi nie zakończonych historii. Pamiętam jak bardzo się irytowałam czytając blogi które kończyły się w najciekawszym momencie. Czytając je przez kilka miesięcy tworzyłam dziwna więź z osobami je piszącymi. Ze z nieniecierpliwieniem czekałam na nowy post żeby zobaczyć co stało sie z ich życiem. Zazwyczaj czekałam na marne i moja ciekawość nie została zaspokojona. Tak to zresztą jest u mnie. Przerwałam zostawiając to pewnie nie liczne grono czytelników bez jakichkolwiek informacji jak moje losy sie potoczyły. Ale wróciłam pewnie na chwile, żeby dać znać ze żyje i żeby opowiedzieć wam co stało sie pamiętnego kwietniowego czwartku.

W ostatnim poście wspominałam z ekscytacja o rodzinie z Nowego Jorku z która miałam nadzieje sie zmatchowac. Pamiętam ze na blogu dość mocno ich ubarwiałam próbując udowodnić samej sobie ze to jest to, moja perfekcja. Co tu dużo mówić byłam lekko zdesperowana, przerażona perspektywa powrotu do Europy, bez planu i wciąż bez pomysłu na życie. Koniec końców jednak wróciłam. W czwartek w nocy mogłam odetchnąć  z ulga ze to koniec. Zdałam sobie sprawę ze to nawet nie perspektywa powrotu przerażona mnie tak mocno, ale czas oczekiwania na decyzje który mocno odegrał sie na moich nerwach. Kiedy w końcu wiedziałam ze moja przyszłość nie jest w Ameryce mogłam zaplanować swoje ostatnie tygodnie i życie do którego już niedługo miałam wrócić. Pracowałam ponad godziny, zbierałam cenne Dolary, podróżowałam, spotykałam sie ze znajomymi, odwiedzałam moje ulubione miejsca, jadłam w moich ulubionych restauracjach. Oszczędzałam ale wciąż mogłam robić wszystko co sobie tylko zaplanowałam. Zrezygnowałam z codziennej kawy, owoców czy słodyczy co odegrało ogromna role w moim budżecie.. 














Ze tez wcześniej o tym nie pomyślałam. Zostałam z moja rodzina 3 tygodnie więcej, nie miałam mojego travel month bo nie miałam pieniędzy na podrożę do miejsc których jeszcze nie widziałam jak hawaje czy wschodnie wybrzeże. Dostałam bilet do Polski na 21 czerwca. Na początku miesiąca moja rodzina dala mi lekko w kość, nie pierwszy zresztą raz. Hostka denerwować się o wszystko i o nic, a ja irytowałam sie na jej zachowanie. W pewnym momencie miałam się nawet wyprowadzić by moje ostatnie dwa tygodnie spędzić u znajomego. Ale hostka się opamiętała przeprosiła i potem już jakoś poszło. Znajoma zorganizowała mój ostatni weekend nad jeziorem Tahoe, zaprosiłam wszystkich przyjaciół którzy jeszcze zostali w Kalifornii, dostaliśmy ogromne pole namiotowe w lesie blisko jeziora. Często wyobrażałam sobie moje ostatnie chwile, z moimi ludźmi, w mojej Kalifornii, rzeczywistość była jednak inna. Miałam niesamowity czas, byłam wszędzie i ze wszystkimi, tańczyłam i żyłam chwila jak jeszcze nigdy w życiu. Liczyła sie dla mnie tylko dana sekunda w której byłam nie myślałam ze juz w poniedziałek będę w samolocie który zabierze mnie do domu. Dostałam tak wiele miłości od innych, ze to chyba to produkowało te moje pozytywne endorfiny. Kiedy w niedziele wróciłam do domu usiadłam na łózko i zaczęłam płakać jak male dziecko. Ale tylko przez chwile, bo mimo to ze kończył sie najlepszy okres mojego życia, wiedziałam ze zaczyna sie nowe, a nowe zawsze pobudzało u mnie ogromna ekscytacje.



















Podsumowując mój cały  operkowy rok, co tu dużo mówić. Przeżyłam przygodę życia, poznałam niesamowitych ludzi z którymi mam nadzieje otrzymać kontakt przez lata. Zmieniłam sie, dorosłam, poczułam sie swobodnie będąc sobą, poczułam sie kochana będąc sobą bez udawania kogoś kim nie jestem. Nauczyłam sie wiele, stałam się niezależna. Otworzyłam moja serce i oczy na świat i na możliwości. No i cóż, poznałam moja miłość. Ale o tym już innym razem, albo raczej o tym co sie stało po moim powrocie.

Ciao! 
What happen after THAT thursday..
12:18

What happen after THAT thursday..